Dziś
przechodząc obok osiedlowego placu zabaw posmutniałam. Pamiętaj jak jeszcze nie
tak dawno, razem z dzieciakami z osiedla wspólnie tu się bawiliśmy, do huśtawek
zawsze czekało się w kolejce, w piaskownicy lepiło się "pączki", ze znajdującego
się tu pagórka zimą zjeżdżało się na sankach, a latem na łeb na szyję zbiegało bawiąc
się w berka. Co dziś robią dzieciaki? Trudno powiedzieć, ale na pewno coraz
rzadziej wychodzą z rodzicami na place zabaw, na których ich miejsce zajmują lokalne
pijaczki. Place niszczeją, często nikną w śmieciach. Zwrócił na to uwagę m.in.
Filip Springer w przywoływanej już na tym blogu książce Wanna z Kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni[i].
Autor przypomina, że wygląd placów zabaw zależy głównie od tego, kto nimi
gospodaruje, czy są one własnością prywatną/ publiczną, czy są grodzone,
zamykane na klucz i dodatkowo strzeżone przez dozorcę ("Bo wszystkie dzieci nasze są, ale bez przesady"). Na
marginesie - rozmyślania na ten temat skłaniają do refleksji o stosunku Polaków
do przestrzeni publicznej; dlaczego za granicą udało się uniknąć pustki, której
widomym znakiem są te smętnie odpadające z drabinek szczebelki?
Jednak
nie tylko stare i zdezelowane place można w Polsce znaleźć. Osobną kategorią są
te nowe, błyszczące - również ziejące pustką. Wraz z nimi pojawił się inny
jeszcze problem.