niedziela, 2 lutego 2014

Ja się tak nie bawię...




Dziś przechodząc obok osiedlowego placu zabaw posmutniałam. Pamiętaj jak jeszcze nie tak dawno, razem z dzieciakami z osiedla wspólnie tu się bawiliśmy, do huśtawek zawsze czekało się w kolejce, w piaskownicy lepiło się "pączki", ze znajdującego się tu pagórka zimą zjeżdżało się na sankach, a latem na łeb na szyję zbiegało bawiąc się w berka. Co dziś robią dzieciaki? Trudno powiedzieć, ale na pewno coraz rzadziej wychodzą z rodzicami na place zabaw, na których ich miejsce zajmują lokalne pijaczki. Place niszczeją, często nikną w śmieciach. Zwrócił na to uwagę m.in. Filip Springer w przywoływanej już na tym blogu książce Wanna z Kolumnadą. Reportaże o polskiej przestrzeni[i]. Autor przypomina, że wygląd placów zabaw zależy głównie od tego, kto nimi gospodaruje, czy są one własnością prywatną/ publiczną, czy są grodzone, zamykane na klucz i dodatkowo strzeżone przez dozorcę ("Bo wszystkie dzieci nasze są, ale bez przesady"). Na marginesie - rozmyślania na ten temat skłaniają do refleksji o stosunku Polaków do przestrzeni publicznej; dlaczego za granicą udało się uniknąć pustki, której widomym znakiem są te smętnie odpadające z drabinek szczebelki?



Jednak nie tylko stare i zdezelowane place można w Polsce znaleźć. Osobną kategorią są te nowe, błyszczące - również ziejące pustką. Wraz z nimi pojawił się inny jeszcze problem.